sobota, 17 października 2015

Dzień cholera wie jaki...pogubiłam się w liczeniu więc nawet wolę nie zgadywać.
Ta - daaaam! Nie ma to jak przypomnieć sobie, że ma się bloga.

Skrót informacji:
- za nami kolejne wynajęte mieszkanie i jedno kupione
- jeden remont
- kilka ślubów (żaden nasz)
- kilka odwiedzin znajomych
- kilka krótkich podróży ale bez szaleństw (no dobra...raz była grana Barcelona ale o tym kiedy indziej)
- pracujące wakacje z dwu - trzy dniowymi przerwami
- jeden zaje**sty  wieczór panieński i świadkowanie
- jedna nieoddana praca magisterska i niepotrzebny kłopot
- podtuczony, szczęśliwy i zadomowiony kot.

Praca cudowna, płaca ledwo zadowalająca.
Związek stabilniejszy ale nadal szalony.
Spotkana jedna bratnia dusza, z którą można pójść raz na jakiś czas na piwo i poznanych kilka dusz, które czasami odwiedzą w pracy.

Dużo radości, niewiele łez, obcięte i zafarbowane na czerwono włosy, kilka kilogramów mniej, dużo wydanej kasy, trochę smutku...

Dopiero z perspektywy czasu zdaję sobie sprawę ile się działo przez ten rok i trzy miesiące. Nie wiem czy jestem  dużo mądrzejsza ale na pewno bardziej doświadczona. Największą szkołą życia było wybranie mieszkania, wzięcie kredytu i przeprowadzenie remontu. Zostałam utwierdzona w przekonaniu, że nie można ufać niektórym ludziom bo dostaje się mocno po dupie i poziom silnej woli gwałtownie spada. Odczułam to zwłaszcza podczas remontu, kiedy z M. czasami nawet do 4 nad ranem z zaciśniętymi zębami i łzami w oczach ale z myślą, że robimy to tylko i wyłącznie DLA SIEBIE, szorowaliśmy zagrzybione ściany albo zrywaliśmy śmierdzące kocim moczem panele. Na razie tyle w tej kwestii.

Witam ponownie...

sobota, 12 lipca 2014

Dzień 102.

Poznane uroki O.
Zanim trafiłam do O. i jeszcze szukałam nowej pracy, powtarzałam sobie, że choć by się waliło i paliło chcę pracować od 8 do 16 od pon. do pt.  i mieć wolne weekendy. Jak widać mogłam sobie marzyć ile wlezie a i tak wyszło zupełnie inaczej. Ze względu na specyfikę mojego miejsca pracy, jesteśmy czynni też w soboty i niedziele. Dlatego 2/4 weekendy w miesiącu mam pracujące. M. trochę kręcił nosem, że mało czasu ze sobą spędzimy ale jakoś na razie nie wrócił do tego tematu.
Dwa tygodnie temu, właśnie na weekend przyjechała do mnie moja babska połówka (czyt.przyjaciółka) i wyszalałyśmy się za wszystkie czasy. Los chciał, że M. musiał pojechać do ojca na 2 dni i zostałyśmy same. Hulaj dusza piekła nie ma! Nikt nam nie gderał, że włazimy do każdego napotkanego sklepu, nikt nie marudził, że ciągniemy go na drugi koniec miasta bo tam jest COŚ co koniecznie musimy zobaczyć, nikt nie kręcił nosem, że na śniadanie KFC, nikt nie liczył czasu spędzonego na wybieraniu butów czy biżuterii w sklepie. Było na prawdę cudownie. Prawie cały czas na piechotę, pogoda dopisywała; relaks relaks relaks i jeszcze raz reeelaaaks. Potrzebowałam poczuć, że jest lato, że można wskoczyć w japonki i przemierzyć w nich całe miasto BO SĄ WAKACJE I KTO NAM ZABRONI?!Czasami trzeba się odciąć.
Za 1,5 tygodnia przybywa druga przyjaciółka, tym razem w tygodniu. Do tego czasu wracamy do naszej rutyny: praca-dom.

A poza tym?
Zostaliśmy z M. mistrzami taniego jedzenia i w menu mamy:
- zapiekankę ziemniaczaną
- naleśniki (+ dżemik made by moja siostra)
- tosty francuskie
- krokiety z kaszą gryczaną
- pieczone ziemniaczki
- sałatkę z zupek chińskich
- pałki z kurczaka
- kotlety mielone
i kilka innych przysmaków do 20zł (za zakupy na składniki).
Przeważnie ja gotuję bo mam nieco bogatszy repertuar od M., chociaż ostatnio od Babci dostaliśmy książkę z przepisami na każdy dzień roku. Dodam tylko, że książka jest z początku lat 80-tych.
Finansowo ledwo dajemy radę a do tego na horyzoncie 2 śluby i wesela. Może wygramy w totka.
Kot ma się dobrze, gada i mruczy na zmianę. Ja chcę z niej zrobić pieszczocha a M. małego predatora (na szczęście kot jeszcze nie zgłupiał).

Jest dobrze.


wtorek, 10 czerwca 2014

Dzień 70.

Żądza krwi.
Po dwuletnim "związku na odległość" trudno jest dobudować codzienne relacje. Już dotarło do nas, że to jest TO...że TO się już dzieje. Jesteśmy razem, wracamy do siebie po pracy, razem dbamy o dom (i kota!), widzimy się każdego ranka i każdego wieczora. Tak na prawdę spędzamy też razem każdą wolną chwilę. I do tej świadomości dochodzi jeszcze fakt, że trzeba to wszystko uporządkować - to spędzanie czasu, te powroty - ale każde z nas woli robić po swojemu...i się zaczyna: tego się tu nie kładzie, tak się tego nie używa, to się zamyka, to musi być otwarte, to trzeba złożyć, tamtego lepiej nie ruszaj, to lepiej zanieś tam i tak dalej... Doszliśmy też do etapu przeprowadzania rozmów "z wyprzedzeniem". Zaczyna się wymiana zdań po czym jedno z nas nic już nie mówi i przeprowadza resztę rozmowy "w myślach":
-...
- No i...?
- Co "no i"?! Oj weź, już mi się odechciało dyskusji.
Czasami jedno z nas na głos przeprowadza całą rozmowę po czym drugie na koniec, z wielkim oburzeniem dodaje:
-Widzisz? I co się kłócisz?

I wtedy człowieka trafia szlag.
(tak przy okazji: kto mówił, że tu będzie poprawną polszczyzną pisane?)