Dzień cholera wie jaki...pogubiłam się w liczeniu więc nawet wolę nie zgadywać.
Ta - daaaam! Nie ma to jak przypomnieć sobie, że ma się bloga.
Skrót informacji:
- za nami kolejne wynajęte mieszkanie i jedno kupione
- jeden remont
- kilka ślubów (żaden nasz)
- kilka odwiedzin znajomych
- kilka krótkich podróży ale bez szaleństw (no dobra...raz była grana Barcelona ale o tym kiedy indziej)
- pracujące wakacje z dwu - trzy dniowymi przerwami
- jeden zaje**sty wieczór panieński i świadkowanie
- jedna nieoddana praca magisterska i niepotrzebny kłopot
- podtuczony, szczęśliwy i zadomowiony kot.
Praca cudowna, płaca ledwo zadowalająca.
Związek stabilniejszy ale nadal szalony.
Spotkana jedna bratnia dusza, z którą można pójść raz na jakiś czas na piwo i poznanych kilka dusz, które czasami odwiedzą w pracy.
Dużo radości, niewiele łez, obcięte i zafarbowane na czerwono włosy, kilka kilogramów mniej, dużo wydanej kasy, trochę smutku...
Dopiero z perspektywy czasu zdaję sobie sprawę ile się działo przez ten rok i trzy miesiące. Nie wiem czy jestem dużo mądrzejsza ale na pewno bardziej doświadczona. Największą szkołą życia było wybranie mieszkania, wzięcie kredytu i przeprowadzenie remontu. Zostałam utwierdzona w przekonaniu, że nie można ufać niektórym ludziom bo dostaje się mocno po dupie i poziom silnej woli gwałtownie spada. Odczułam to zwłaszcza podczas remontu, kiedy z M. czasami nawet do 4 nad ranem z zaciśniętymi zębami i łzami w oczach ale z myślą, że robimy to tylko i wyłącznie DLA SIEBIE, szorowaliśmy zagrzybione ściany albo zrywaliśmy śmierdzące kocim moczem panele. Na razie tyle w tej kwestii.
Witam ponownie...